Wstęp: Przed świtem kręte uliczki starego Varansi są puste – nie licząc wałęsających się krów i skaczących po kablach i fasadach małp. Gdy zejdzie się nad Ganges, gdzie przy nadbrzeżnych schodach -
ghatach - cumują czekające na rybaków i turystów łodzie, wszystko spowija tajemnicza poświata. Okrętujemy się na jedną z łajb – choć najpierw wydaje się, że wybór łodzi wiosłowej, zamiast motorowej, był błędem – ostatecznie nie czujemy, by coś nas ominęło. Półtorej godziny suniemy w (relatywnej) ciszy przed spektaklem rytuałów życia i śmierci – płonące stosy pogrzebowe, rytualne kąpiele, kwietne lampiony puszczane na wodę, ćwiczenia ubranych na czerwono uczniów lub mnichów (?), sprzedawcy i mędrcy rozkładają swoje stoiska. O tej porze roku jest faktycznie chłodno, zmarznięci zapinamy szczelnie przywiezione z zimowej polski kurtki – i z pewnym podziwem patrzymy na zmagania influencerów z trudną materią idealnej fotografii. Szczególnie zawzięte są wojny o stada wabionych mew (jako ruchomego tła), latających od jednej łódki do drugiej… Czerwona tarcza słońca podnosi się zza wschodniego brzegu, świat zmienia kolory z gołębich szarości, przez pudrowy róż, po brudne ochry i wypłowiałe żółcienie. Jedno jest pewne – nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi…
Cel: Święte miasto
Waransi.
Materiały i metody: *Rejs łodzią wiosłową o świcie – 2000 INR. Raczej sporo przepłacony, pochopnie zorganizowaliśmy go przez gościa narajonego z hostelu, zamiast dogadać się samodzielnie z kimś na nabrzeżu. Jeśli nie zależy nam na wschodzie słońca to po południu łódki można złapać sporo taniej.
*Wstęp do Złotej Świątyni – 600 INR (obcokrajowcy). Bilet kupuje się w pomarańczowym budynku przy Chowk Godaulia Rd. Trzeba okazać oryginał paszportu i zostawić w szafkach całą torby i elektronikę -nic praktycznie nie można wnieść na teren świątyni (poza ofiarami dla bogów). Każdej grupie turystów przydzielany jest przewodnik, który prowadzi do świątyni przez Gate 4.
*Przyjemne kawiarnie w „zachodnim stylu” –German Bakery i Brown Bread Bakery. Przyzwoita kuchnia indyjska – Keshari Restaurant.
Przebieg:Z siedmiu świętych miast Indii, to jest najświętsze. Stare i legendarne, oddane Śiwie, wieniec odrapanych pałaców powoli obsuwających się do Gangesu, ideał pielgrzymów, raj śmierci. Waranasi-Benares oparło się zaciekłym atakom muzułmanów, monsunom, zębowi czasu i niepamięci. Hinduizm jest tutaj żarliwszy niż kiedykolwiek i to właśnie nad brzegami Gangesu, w tłumie, w zapamiętaniu kąpiących się ludzi, wśród spływających z wodą krowich trupów, odoru gówna i spalonego ciała, sunących powoli barek pełnych kobiet w wielobarwnych strojach można dostrzec całą jego rozmaitość.Alfabet zakochanego w Indiach, Jean-Claude Carrière
Po prawdzie, wcale nie opierało się atakom muzułmańskim tak skutecznie, i w efekcie miasto, którego początki sięgają 3 tysięcy lat wstecz, lokując ją wśród jednych z najstarszych, nieprzerwanie zamieszkanych ludzkich osad, nie ma wiele budynków starszych niż 200 lat. Ale faktycznie, trudno o lepszą perspektywę na Waranasi niż z poziomu rzeki. Jej źródło bije w lodowcach Zachodnich Himalajów, niedaleko granicy indyjsko-chińskiej, po czym wije się przez żyzne równiny północnych Indii, łącząc z 10 dużymi dopływami, a na końcu Brahmaputrą – nim wpadnie do Zatoki Bengalskiej. To trzecie co do wielkości ujście słodkiej wody do oceanu (po Amazonce i Kongu) niesie ze sobą, - poza obmytymi grzechami, prochami wyznawców i kwietnymi oferunkami, - trujące ścieki z fabryk, przekraczające wielokrotnie normy miana bakterii kałowych i tony plastikowych śmieci. W Indiach w wielu miejscach nie ma systemów gospodarowania odpadami, w innych są one tragicznie niewydajne, więc rzeczne koryta służą często jako uzupełniający, a czasem wręcz jedyny system odbioru śmieci. Czczona święta rzeka, Matka Ganga, jednocześnie jest potwornie zaśmiecona i zaniedbana – wiara w to, że ma moc oczyszczania duszy i siebie samej paradoksalnie utrudnia przekonanie ludzi do dbania o nią. Monsunowe wezbrania zdają się uwiarygadniać zresztą te magiczne przekonania – wypłukując z suchych stoków gromadzone w porze suchej odpady. Wielkie rzeki, w szczególności Azji, są głównym „dostarczycielem” plastiku do światowych Oceanów – szacuje się, że do 2040 roku będzie to 29 mln ton, czyli 50kg plastiku na każdy metr linii brzegowej na całym świecie!*
Wszystko to zupełnie nie przeszkadza religijnym hindusom, którzy w świętej rzece obmywają się rytualnie nie raz, a pięć razy – na stopniach kolejnych ghatów. Tutaj też robi się pranie, rozwieszone na sznurach i rozłożone na nadbrzeżnych murach – ciekawe gdzie prała się pościel z naszego szemranego hostelu…
*
Varanasi jest, być może przede wszystkim, jednym ze świętych miast hinduizmy i buddyzmu. Jest szczególne zwłaszcza dla wyznawców Śiwy, jako jedno z 12 miejsc Indii i Nepalu, gdzie Śiwia miał zamanifestować się w postaci świetlistego słupa
lingam, i ten mitologiczny fakt celebruje się szczególnie w
Złotej Świątyni Wiśweśwary-Śiwy (Kashi Vishwanath Temple). Pochodzi z XVIII wieku, zbudowana na fundamentach wcześniejszych budowli, a jej wierze obłożono 800 kg złota. Jeszcze do niedawna innowierczy turyści nie mogli wejść do środka, ale teraz, po uiszczeniu odpowiedniej opłaty okazuje się, że to nie jest problem. Zostawiwszy wszystko poza paszportem i portfelem w szafkach (nie ma więc niestety zdjęć…) jesteśmy prowadzeni (i pilnowani) w trakcie tego zwiedzania. Najważniejszy punkt, czarny, walcowaty lingam w budyneczku z czterema oknami, do których podchodzą wierni, i rzucają kwiaty i wlewają na specjalne rynny mieszankę mleka z wodą i ziołami. Gdy wyjmie się to z kontekstu kulturowego wychowania – te wszystkie obyczaje wyglądają raczej dziwacznie…
*
Jednak to, z czym większość kojarzy Varanasi, to płonące, pogrzebowe stosy. W głównej części miasta znajdują się dwa
ghaty kremacyjne – główny,
Manikarnika, i mniej prestiżowy, plebejski -
Harishchandra. Na ten drugi natknęliśmy się zresztą już pierwszego wieczoru – wychodząc na krótki spacer z hostelu. Trafia się na to tak niespodziewanie, że mija moment zanim uświadomimy sobie, na co patrzymy. W metalowych kratach złożone są stosy drewna i zawinięte w całuny ciała. Tylko mężczyźni uczestniczą w tych ceremoniach, przy nich zaś szukające ciepła (jak przy koksownikach) – kozy. Spalenie ciała na brzegu ma kosztować koło 10 tys. rupii, biedniejsi mogą skorzystać z publicznego krematorium w budynku nad brzegiem, gdzie mato kosztować 600 rupii (informacje podawane przez mężczyznę, który miał nadzieję potem skusić nas do swojego sklepu z jedwabiem).
Główny ghat kremacyjny widzieliśmy lepiej nad ranem, gdy przepływaliśmy koło niego łódką, a potem, po zwiedzaniu świątyni. W uliczce prowadzącej do ghatu piętrzą się stosy drewna – precyzyjnie ważonego by starczyło na całospalenie. Trzeba szczególnie uważać na nawoływania tragarzy niosących na ramionach „nosze” z zawiniętymi w kolorowe materiały zwłokami. U nas od nieboszczyka oddziela nas sztywna trumna, tutaj obecność ciała jest bardziej namacalna… Rodzina zanosi całun najpierw na brzeg i rytualnie obmywa wodą Gangesu, potem przenosi na jeden z pogrzebowych stosów. Małe kręgi otaczają paleniska, wśród stert barwnych tkanin, naręczy kwiatów, i brodzących w tym wszystkim krów… Obserwować te rytuały, które sięgają czasów tak odległych jak egipskie Nowe Państwo, jest niezapomnianym przeżyciem. Po II Wojnie Światowej krematoria w zachodniej świadomości nabrały mrocznych i zbrodniczych konotacji, i nawet dziś, choć kremacja jest coraz popularniejsza – wszystko dzieje się w ukryciu, z dala od naszych oczu. Tu, jako rytuał ostatecznego oczyszczenia – jest celebrowane.
Dym palenisk jest coraz bardziej duszący, nie tylko na brzegu (na który nie schodzimy) ale też dochodzi z budynku kremacyjnego – do którego próbuje nas zaciągnąć podający się za pracownika mężczyzna – potem oczywiście chce donacji na drewno kremacyjne dla bezdomnych, którzy przybyli do Varansi czekać na śmierć. Bo faktycznie, trudno o lepsze miejsce na śmierć, i wiele osób przyjeżdża tu, by czekać na jej nadejście. Śmierć i kremacja na ghatach Varansi, i rozsypanie prochów w Gangesie ma gwarantować osiągnięcie
mokszy - wyzwolenia duchowego, rozpadu ego i zespolenie z absolutem, i –przede wszystkim – wyrwanie się z cyklu reinkarnacji -
samsary.
*
I tak mija nam dzień, gdy spacerujemy ghatami lub meandrujemy wąskimi uliczkami, między krowimi plackami, odpadkami garkuchni, czerwonymi plamami betelowych plwocin, płatkami kwiatów, przy dźwiękach świątynnych dzwonków i klaksonach niecierpliwych skuterów, w dymie wiecznych palenisk, kadzidełek i świec, w subtelnym zapachu nagietków i smrodzie uryny. Odpoczywamy w zeuropeizowanych kawiarniach na śniadaniach i lunchu, ale na kolacje chodzimy lokalnie. Jak tylko uda się już dostać do tego miasta, i uciec z głównych, głośnych, handlowych ulic, choćby w boczne alejki przy ghatach – nie jest już wcale takie „straszne”…
*
Na koniec jeszcze jedna perełka-
Ganga aarti, ceremonia ku czci matki Gangi. Co wieczór przyciąga tłumy na schody ghatu
Dashashwamedh. Zaczyna się koło 18, my już po 17 zajmujemy dobre miejsca. Pięciu braminów odprawia szereg rytuałów – z kadzidłami, lampionami, wielkimi świecznikami. Jest dym, okien, kwiaty, pawie pióra… Mistyczne, piękne.
*
Mark Twain powiedział o Benares-Varanasi, że jest starsze niż historia, niż tradycja, a nawet niż legendy, i że wygląda na dwa razy starsze niż to wszystko razem wzięte. Myślę, że w zasadzie wygląda, jakby było starsze niż sam czas… Ponownie zaś cytując Carrière’a:
Jeszcze raz - może ostatni przed końcem tego alfabetu podróży, ale zachować Waranasi niemal na sam koniec, to ma sens - znajdujemy się w świętej kąpieli, przy czym to słowo nie kojarzy nam się automatycznie ze skupieniem i ciszą, ani nawet z wrażeniem, że weszliśmy na jakiś szczególny teren, który by siły boskie upodobały sobie bardziej od innych. To jest po prostu życie, a śmierć jest tutaj tylko jedną z jego form, w miarę możności - ostatnią. To cały zespół wspólnych uniesień, do których miesza się moc legend i opowieści o cudach, a pielgrzymi odnajdują się tu, jak w innych miejscach na ziemi, po to, by uczcić ten właśnie fakt, że są tutaj.----------------------------------------------------
*Statystyki pochodzą z:
Rzeka plastiku, L. Parker, National Geographic Magazine 04/2022