Wstęp: Kierowca zarezerwowanej przez hotel taksówki pojawia się – zaskakująco – przed czasem. Puste ulice zaspanego Kannur pokonuje tak sprawnie, że docieramy na lotnisko nie w 1h jak prognozował google, lecz w 40 min. Wszystko razem spowodowało, że na lotnisku jesteśmy sporo przed czasem – wielki, nowy (oddany w 2018 r), przeraźliwie pusty port lotniczy, Radom Kerali. Przy check-inie stoimy samotnie, pan jest szalenie uprzejmy, na koniec pyta czy jesteśmy usatysfakcjonowani i czy możemy sobie zrobić zdjęcie z nim przy choince [!] – jako zadowoleni pasażerowie IndiGO…
Cel: Dostać się z południa Indii z powrotem na północ – lecimy do Waranasi….
Materiały i metody:*Taksówka nad ranem z Kannur do położonego ok. 30 km od miasta lotniska – 1700 INR.
*Lot z Kannur do Varanasi, z przesiadką w Banaglore (linie IndiGO): 13 398 INR. Bardzo przepłaciliśmy kupując z wyprzedzeniem – gdyby zostawić to na ostatni moment byłoby sporo taniej. Z drugiej strony ten okres grudnia to szczyt sezonu turystycznego w Kerali, i nie wiedzieliśmy jak się sprawy się będą miały…
*Przejazd z lotniska Varanasi do dzielnicy przy Ghatach – teoretycznie przedpłacone taksówki 950 INR, taksówkarze po wyjściu z lotniska chcieli 800-750 INR, jeden 600 INR mówiąc, że pojedziemy z 4 pasażerem. Zwykle chcą ekstra 50 INR za opłatę wjazdową na lotnisko. Tuk tuki taniej ale to długa i męcząca trasa… My „kombinując” zapłaciliśmy za autobus pod dworzec (3x140INR =420 INR) + 50 INR tuk tuk + riksza rowerowa 1x100 IRN = 200 INR + 1,1 km spacer; łącznie 670 INR za przeprawę z piekła rodem.
*Nocleg: Good Vibes Hostel (D-26/4, Raja Ghat) – ostatecznie koło 1500 INR pokój/noc - straszne miejsce, odradzamy!
*Waluta: 1000 INR = ±50 PLN.
Przebieg: Loty są wyjątkowo punktualne, przesiadka na lotnisku w Bangalore mija spokojnie – choć trzeba było ponownie przejść przez kontrolę bezpieczeństwa, zamiast udać się bezpośrednio na transfer. Dziwne mają tu obyczaje.
W końcu lądujemy w Varansi, lotnisko ewidentnie starsze, bardziej zatłoczone. Próbujemy zamówić UBERa, teoretycznie zarezerwowany tuk-tukarz pyta o płatność gotówką (a opłata już zeszła z połączonej karty), potem chce dopłaty za wyjazd z lotniska – co wzięliśmy za scam, a jest jednak standardem –wysiadamy, przejazd anulujemy. Kolejne UBERy nie przyjeżdżają, namolni taksówkarze rzucają różne ceny, które wydawały się zawyżone (a jednak mieściły się w średniej). Przez te ciągłe przekręty człowiek robi się nazbyt podejrzliwy – i zamiast wyłożyć pieniądze i mieć spokój unosimy się honorem i wybieramy autobus, który jedzie (wlecze się) tylko do Dworca Kolejowego. Stamtąd staramy się złapać tuk tuka – starszy, żujący betel typ zapewnia, że nas zabierze bez problemu, 200 rupii się należy – tylko wąskie uliczki na końcu, kilka minut trzeba przejść. Potem stoi w korkach – znowu hałas, smród, klaksony, krowy – tak, zdecydowanie wróciliśmy na północ. W końcu nas gdzieś wysadza, GPS pokazuje że nie przejechał nawet 1/3 trasy i zostało 2,5km do przejścia – kłócimy się, że źle pojechał, oszukuje nas i wściekli rzucamy 50 INR. Ruszamy częściowo zamkniętą dla ruchu kołowego ulicą, skąd po jakiejś chwili kolejne dziadki namawiają nas na rowerową rikszę. Dobiega 18, a my po nocnym powrocie z ceremonii
tejjam i potem pobudce po 4 rano jesteśmy mocno wymęczeni – ze „wstydem białego człowieka” ładujemy się na dwie riksze, mozolnie ciągną nas szalenie ruchliwymi, tłumnymi i kakofonicznymi ulicami, co chwile pytając o drogę. Zupełnie nie potrafią czytać wskazanej na telefonie mapy, w końcu orzekają, że dalej się już jechać nie da. Zostaje 1,2km – które już decydujemy się przejść na piechotę. O ile faktycznie plątania uliczek między rzeką i Jangamwadi Rd jest nieprzejezdna, tak można spokojnie pasażerów dowieść sporo bliżej niż nasz niefortunny transport. Uczcie się na naszych błędach i nie starajcie się przechytrzyć taksówkarzy na lotnisku w Waranasi…
Wycieńczeni docieramy na miejsce – tylko po to, by zobaczyć, że to co miało być klimatycznym, dobrze położonym hostelem jest jakąś ruderą, która kiedyś może była hostelem, ale teraz tylko jedzie na pozytywnych opiniach wcześniej deponowanych na Hostelworld – nici z tarasu na dachu, z miejsc wspólnych, pokoje brudne i brzydkie, zamiast recepcji leżą materiały budowlane a podejrzany (choć generalnie dobroduszny) typ ma tam swoje gniazdo. Gdybyśmy nie byli tak zmęczeni i nie zbliżała się 19 – to pewnie byśmy stamtąd uciekli szukać czegoś innego…
Na podsumowanie tego dnia sparafrazuję opis z przewodnika Lonely Planet (bo nasze komentarze były głównie niecenzuralne): Waranasi nie bierze jeńców, połyka swoje ofiary w całości…