Wstęp: Dzisiaj realizowałyśmy podwójny program, nadrabiając atrakcje zarzucone, gdy uziemił nas ulewny deszcz i mgły. Po południu wróciłyśmy więc ponownie na szlak 25 Fontes, i to drugie, zakończone sukcesem podejście opisałam niechronologicznie w
poprzednim wpisie. Przed tym, z rana, obiecująca prognoza pogody wysłała nas na północno-zachodnie wybrzeże Madery.
Cel: Czarne plaże, baseny lawowe i
teleférico.
Materiały i metody: *Wejście na baseny lawowe w Porto Moniz - 3€ (bez limitu czasu). Szafki są dodatkowo płatne. Na miejscu są jednak ogólnodostępne przebieralnie, toalety i prysznice.
Przebieg: Kolejny już raz jedziemy więc na północ, przez mijane wcześniej
São Vicente. Tym razem skręcamy jednak na zachód, by zatrzymać się w niewielkim
Seixal. Położone na małym, stromy cyplu, schodzi aż na skaliste wybrzeże. Popularność wśród turystów zawdzięcza niewielkiemu fragmencikowi piaszczystej, choć czarno-brunatnej w kolorze plaży. Jeśli widzieliście wizualnie atrakcyjne fotografie z dronów, z paniami w kontrastowych strojach, leżących na linii wody i piasku – to stąd. Sama plaża „na żywo” robi mniej imponujące wrażenie, ale całość okolicy jest faktycznie atrakcyjna.
*
Kilkanaście kilometrów dalej, na samym zachodnio-północnym czubku wyspy, znajduje się kolejny popularny przystanek,
Porto Moniz. Poruszanie się po tym odcinku północnego wybrzeża jest bardzo sprawne, dzięki sieci nowych tuneli – choć trochę się tutaj żałuje braku widoków i powszechnej „tunelozy” maderskiej. Stare, przyklejone to klifów drogi przybrzeżne są w większości wyłączone z użytku, zagrodzone, nieutrzymywane i pełne obsypanych kamieni z klifów. Autem się tam już nie pojedzie, ale byłaby to niezła opcja na rower lub spacer.
Samo Porto Moniz niegdyś miało być ośrodkiem połowu wielorybów, dzisiaj nie ma już śladu po krwawej profesji – za to turystów ściągają oceaniczne baseny lawowe. Na maderskim wybrzeżu znajdziecie kilka lokalizacji z podobnymi basenami, jednak tutaj miejsce dodatkowo poskromioną ludzką ręką, dodano schodki, wygładzono gdzieniegdzie dno, zapewniono szatnie, prysznice i inne udogodnienia. Za wstęp pobierana jest niewielka opłata, i jeśli przełamiemy pierwszy opór przed wejściem do chłodnych wód Oceanu Atlantyckiego – można tu bezpiecznie popływać, popatrzyć na fale roztrzaskujące się o mur, lub wskoczyć do oceanu w bardziej zacisznej zatoczce. Krajobraz trochę przypomina mi Islandię i islandzkie laguny – tylko że tutaj woda jest zimna, a powietrze cieplejsze, tam zaś jest dokładnie na odwrót…
*
Tego dnia chciałyśmy zobaczyć jeszcze jedno miejsce – słynące z jednej z najbardziej stromych kolejek linowych świata
Achadas da Cruz. Wspięłyśmy się krętą drogą wiodącą z przybrzeżnego Porto Moniz do położonego 12 kilometrów dalej i ponad 450 metrów wyżej punktu widokowo, skąd rzeczona kolejka schodzi do położonych na wybrzeżu uprawnych poletek. Niestety, ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu, kolejka była tego dnia wyłączona z użytku – coś nie tak z linami, które mogły pęknąć, całość byłą odgrodzona w taki sposób, że nawet nie można było spojrzeć w dół… Naprawy można było się spodziewać może kolejnego dnia po południu, a o tej porze już miałyśmy oddawać auto w Funchal, po drugiej stronie wyspy. Niepocieszone zawróciłyśmy, planując na kolejny dzień podejście do innej kolejny linowej wyspy – choć ta w Achadas da Cruz uchodzi za najbardziej spektakularną, na wyspie znajdziemy, na całe szczęście, kilka podobnych…