Wstęp: W końcu uśmiecha się do nas szczęście – po ogłoszonym w połowie stycznia zamknięciu Muzeum Antropologii zmieniono zdanie – w okrojonych godzinach, z limitami wejść – muzeum otwarto ponownie! Z radością dziecka budzącego się w mikołajki, stanęłam równo o 10 przed bramą eleganckiego budynku. Muzeum ma jedną z najlepszych kolekcji archeologicznych na świecie, i wystawia artefakty kultur rozwijających się terenie Meksyku właśnie. Jakkolwiek fascynujące są wizyty w British Museum i Luwrze – ma się tam świadomość, że wiele z wystawianych obiektów w zasadzie ukradziono z miejsca ich pochodzenia. Tutaj ceramika, rzeźby, biżuteria, maski – wszystko jest w swoim domu.
Cel: Meksykańskie
Muzeum Antropologii i wspaniałe pozostałości materialne kultur prekolumbijskich.
Materiały i metody: *Transport: Najbliżej muzeum ma przystanek Metrobus linii 7, „Antropologia” – jeden przejazd 6 MXN, działa tu ta sama karta miejska, co na metro.
*Wstęp do muzeum: 85 MXN.
Przebieg: Muzeum jest naprawdę imponujące – tak architektonicznie, jak i pod kątem wystaw – ich prezentacji oraz zawartości. Minus jedynie za niewielką ilość opisów po angielsku. Zwiedzanie warto zacząć od półgodzinnego pokazu wprowadzającego do bogactwa prekolumbijskich kultur które na przestrzeni tysiącleci rozwijały się na terenie dzisiejszego Meksyku. Pokazy są naprzemiennie po hiszpańsku i angielsku, uzupełnionego automatycznie wyjeżdżającymi makietami stanowisk archeologicznych. Muzeum ma dwa poziomy – dolny jest poświęcony archeologicznym odkryciom i kulturom prekolumbijskim, zaś górny to wystawy etnograficzne dokumentujące zwyczaje współczesnych, rdzennych grup Meksyku. Obie części są świetnie zaaranżowane, choć mam większą słabość to tej archeologicznej. Każda sala poświęcona jest innej kulturze prekolumbijskiej – i tak mamy np. Olmeków, z dwiema wielkimi głowami na wystawie, wielką salę kultur okresu
Teotihuacan z artefaktami znalezionymi na miejscu wykopalisk i rekonstrukcją fragmentu świątyni, Tolteków z jednym z Atlantów z Tuli, Zapoteków i Misteków i artefaktów znalezionych m.in. w
Monte Alban, czy ze stelami ze stanowisk Majów oraz rekonstrukcją grobu Pakala, władcy
Palenque. Ale największa sala i najbardziej rozbudowana ekspozycja (w której centrum wisi wielki
Kamień Słońca, odkopany na Zocalo w XVIII w.), poświęcona jest Aztekom. Trudno żeby było inaczej, skoro to ich kulturowa spuścizna stanowi podwaliny tożsamości narodowej współczesnych Meksykanów, a i samo miasto Meksyk powstało na fundamentach ich stolicy…
W sumie nie wiadomo, skąd Aztekowie się w wzięli, choć ich własne legendy mówią, że z Aztlan, z północy. Dlatego też nazywamy ich
Aztekami, choć sami mówili o sobie
Mexica, Meszikowie. Mówili językiem
nahuatl, narzeczem dominujących w środkowym Meksyku do XII w. Tolteków. W XIV wieku osiedlili się na wyspie na jeziorze Texcoco, gdzie założyli osadę
Tenochtítlan - nowy pępek swojego świata. Jego wielka makieta jest w sercu wystawy, a artystyczna wizja panoramy zdobi szeroką ścianę.
Aztekowie w ciągu stu lat przemienili to miejsce w potężne miasto-państwo, z akweduktami, groblami, kanałami. W jego centrum znajdował się „rytualny teatr” – to, co teraz nazywamy
Templo Mayor: wielka, schodkowa piramida, z dwoma ciągami schodów i świątyniami na szczycie. Przed nimi dokonywano rytualnych ofiar, tak makabrycznych dla naszej współczesnej wrażliwości jak rozcinanie klatek piersiowych i wyrywaniu jeszcze bijącego serca. Wypatroszone ciała spychano ze schodów, by staczały się na pogrzebowy stos. Mur z czaszek,
Tzompantli , miał zdobić podnóże świątynnej piramidy – upiorna wizja spisana w azteckich kronikach, którą przez lata negowali historycy – aż do czasu odkopania rzędów czaszek przez archeologów. Badania DNA dowiodły, że czaszki należały głównie do mężczyzn, i to pochodzących z raczej odległych stron – prawdopodobnie wojennych jeńców. Choć ich barbarzyństwo jest legendarne, nie szerzyli „mieczem” tradycji kulturalnych czy religijnych, pozwalali podbitym ludom w dużej mierze rządzić się samemu – o ile dostarczali daninę.
Ich imperium utrzymywało się ledwie przez sto lat. Władało nim tylko 11 władców – dziewiąty z kolei, ostatni imperator - Montezuma II, jest nam najlepiej znany – głównie jako tragiczny przegrany starcia z Cortezem. Tragiczny w całym starogreckim znaczeniu tego słowa – poddał się praktycznie nie walcząc, przekonany, że wypełnia się fatum, oto nadszedł wieszczony koniec ich świata. Brodacze ze wschodu, wojownik-szaman Quetzalcoatl, mieli powrócić by ponownie objąć panowaniem swoje ziemie. Hiszpanie żądali złota, co jeszcze bardziej utwierdza Indian w przekonaniu, że oto nadeszli bogowie,
teules - bo złoto było od zawsze atrybutem bogów. I to samo złoto przypieczętowało ich los. Rolnicy i kapłani feudalnego świata Azteków nie mogli przypuszczać, że tak oto finansują swoją zagładę – złoto Nowego Świata napędzało machinę Konkwisty, rozpalało apetyt renesansowych władców fundujących kolejne wyprawy. Kruszec, który miał dla Azteków wymiar symboliczny, duchowy, dla Europejczykom dawał realną władzę, doczesną potęgę.
Ale nie tylko legenda pokonała Moctezumę, równie ważny był ciężar rosnącego imperium, które stawało się niemożliwe do utrzymania. Peryferia zbyt odległe, by wesprzeć wojowników i kupców, rytualne wojny zbyt uciążliwe dla poddanych, daniny zbyt wygórowane.
-Ponad 50 tys. lokalnych wojowników coraz mocniej buntowało się przeciwko polityce prowadzonej przez imperium. Chcieli zatrzymać swe dobra, chcieli też, żeby Aztekowie zaprzestali ataków na ich wspólnoty – twierdzi [harvardzki historyk religii]
Carrasco. Gdyby nie ta gotowość wszczęcia powstania 500 Hiszpanów, którzy przybyli do brzegu Veracruz wiosną 1519 r., nawet ze swoimi muszkietami, działem i końmi, nie mogliby się równać z azteckimi armiami.Aztekowie, R.Draper. National Geographic Magazine, 12/2010
To, czego nie zrobił Cortez ze swoją świtą, końmi, i bronią palną, dopełniły epidemie zawleczonych z Europy chorób. Ich wyniszczająca moc przypieczętowała podbój Mezoameryki, zabijając 80% ludności (w trakcie podboju na tych ziemiach żyło szacunkowo 25 milionów ludzi). Była to więc największa katastrowa demograficzna w dziejach świata, która swoim ogromem przyćmiewa nawet Czarną Śmierć średniowiecznej Europy (która pochłonęła życie ok. 50% ówczesnej populacji).
*
Dla większości prekolumbijskich ludów Mezoameryki cykliczność destrukcji i tworzenia była jedną z fundamentalnych własności kosmogonii. Nie tylko w mitologii, ale także w filozofii - zawarte były elementy końca ich świata. Ta wiara w nieuchronne zniszczenie pomogła Cortezowi podbić Meksyk, bo religia odgrywała zasadniczą rolę w życiu Azteków i innych ludów Mezoameryki. Życie było podporządkowane rytuałom, czas wyznaczały kolejne święta, losy wieszczyli wróżbici. Nawet wojny były rytualne, bo triumf przekładał się nie tyle na zdobycie ziem czy podporządkowanie ludzi, ale na wyplenienie woli i zaspokojenie apetytu bogów. W pewnym sensie każda wojna była „święta” – dostarczała wojennych jeńców niezbędnych do wypełniania religijnych rytuałów. Ta obsesyjna fascynacja krwią i śmiercią to w zasadzie jedyna cecha tej kultury, która przebija się do naszej współczesnej świadomości, i to po części dlatego, że „opowiadali” nam o niej najeźdźcy. Kultura Azteków - magiczna, wysublimowana, brutalna, fatalistyczna, kolektywna, musiała być dla ówczesnych Europejczyków kompletnie niepojęta. Patrzyli na nią przez pryzmat swojego europejskiego doświadczenia renesansowej Europy - rodzącymi się humanizmem i racjonalnością z jednej strony, i z palącą na stosach osoby posądzane o czary Inkwizycją z drugiej. Magiczne i krwawe rytuały były paktem z szatanem, a bogowie utożsamiani z diabłem i demonami, w najlepszym wypadku z niektórymi postaciami mitologii greckiej lub rzymskiej. Teraz nawet nie jesteśmy w stanie powiedzieć na ile te przekazy odzwierciedlały obyczaje i wierzenia Azteków, a na ile zostały zniekształcone, by wpasować je w ramy pojmowalnych kategorii mitów antycznej Grecji czy tradycji judeochrześcijańskiej.
Ten lud cywilizowany, o dużym smaku, którego wiele osiągnięć przewyższało osiągnięcia hiszpańskich zdobywców, lud uprawiający sztuki, filozofię, poezję, potrafił wykazać się przy okazji rytualnych świąt niesłychanym okrucieństwem. Ów stygmat okrucieństwa zawiśnie nad tą cywilizacją na długo po jej zniszczeniu jak degradujący symbol, znak niższości moralnej który do dziś ciąży nad ostatnimi przedstawicielami indiańskich nacji.
Tymczasem, jeśli dobrze rozważyć problem, meksykańskie ludy nigdy nie wykazały się okrucieństwem takim jak Rzymianie podczas igrzysk w cyrkach. Okrucieństwo Indian nie było bezcelowe. Stanowiło dzikość świętą, mistyczną, całkowicie poddaną woli i upodobaniom bogów. (…)
W tym okrutnym i magicznym świecie człowiek był jedynie aprowizatorem bogów, a rytualny kanibalizm stanowił ziemski symbol apetytu niebios i piekieł.Meksykański sen albo przerwana myśl indiańskiej Ameryki, J.M.G. Le Clézio
Tak więc ofiary z ludzi były konieczne by nakarmić głodnych bogów. Bez nich bogowie by zmarli, cykl życia zostałby przerwany, i nastąpiłby koniec świata. Było to w pewnym sensie okrucieństwo epoki, bo większość antycznych ludów miała na swoim koncie okres z ofiarami składanymi z ludzi. Niemniej, jak pisał noblista Le Clézio, to rytualne okrucieństwo przyćmiło nam wszystkie inne aspekty tej bogatej kultury, która pod wieloma względami była bardziej progresywna niż ta panująca w XVI wiecznej Europie.
O ile na polu oręża bojowego rdzenne ludy Ameryki, w tym Aztekowie, przegrywały z Europą, o tyle na wielu innych polach ją wyprzedzały – zwłaszcza w przypadku medycyny i higieny, astronomii, urbanistyki i uprawy rolnej (szczególnie pod względem irygacji i drenowania, i ogólnie wykorzystania trudnych i jałowych terenów pod uprawę). Było to prawdopodobnie pierwsze społeczeństwo na świecie w którym edukacja była powszechna i obowiązkowa, i to zarówno dla chłopców jak i dziewczynek, bez względu na społeczny status. Ogólnie pozycja społeczna Azteckich kobiet była bez porównania lepsza, niż ówczesnych Europejek. Możliwe i dopuszczalne były rozwody, z „powództwa” tak mężczyzny jak i kobiety, istniały jasne przepisy odnośnie podziału majątku i opieki nad dziećmi. Kobiety i mężczyźni mieli jasno zdefiniowane, ale uzupełniające się i równorzędne role. Kobiety tak samo jak mężczyźni posiadały majątek, i tak samo go dziedziczyły. Zajmowanie się domem było domeną kobiet, ale mogły one również pracować– jako sprzedawczynie, uzdrowicielki czy wysoce szanowne akuszerki. Zresztą wiedza akuszerek na temat ciąży i porodu znacznie wykraczała poza ówczesną wiedzę Europejczyków, niestety większość z niej zostało zapomniane, gdy praktyki zostały zakazane przez Hiszpanów po konkwiście… Sam poród natomiast był postrzegany jako bitwa, a śmierć przy porodzie traktowana była jak tak samo chwalebna jak - w przypadku mężczyzn - na polu walki (i tak samo dawała bilet do najlepszej formy istnienia z zaświatach).
Aztekowie mieli ścisłą hierarchię społeczną, która określała miejsce każdego człowieka i jego znaczenie. Na jej szczycie, lub wręcz ponad ludźmi byli królowie, ziemscy przedstawiciele bogów, a nieco tylko niżej kapłani. Dalej stali wojownicy, dobrze wykształceni, o szlacheckim pochodzeniu. Co ciekawe, bez względu na pozycję społeczną wszyscy posiadali jakiś wyuczony zawód – nie utrzymywano się z samego tylko „szlachectwa”. Praktycznie równie ważni i szanowani jak wojownicy byli dalekodystansowi kupcy,
pochteca – byli oni ambasadorami swojego królestwa, czasem szpiegami, kierowali się zasadami honoru i odwagi, a tolerancja i szacunek dla innych, również tych o niższym statusie i zamożności, miała być wśród ich naczelnych zasad. Najliczniejszą grupą klasy średniej byli rzemieślnicy, zorganizowani w swego rodzaju korporacjach, i z systemem reprezentacji przypominającym związki zawodowe. Niewolnicy również byli częścią społeczeństwa Azteków, jednak pod wieloma względami było to bardziej „cywilizowane” niewolnictwo niż w naszej zachodniej kulturze – status nie był dziedziczony (dzieci niewolników rodziły się wolne), niewolnicy mogli posiadać własność i brać ślub, mogli również wykupić swoją wolność. Część osób stawała się niewolnikiem ze względu na długi (sami siebie sprzedawali w niewolę), inni byli jeńcami wojennymi lub kryminalistami skazanymi na niewolnictwo.
Handel był ważną częścią codzienności stolicy. Gdy ludzie Corteza zobaczyli targ w
Tlatelolco, dzielnicy Tenochtitlan, mieli powiedzieć, że tak wielkiego, ludnego i dobrze zorganizowanego targu nie widzieli nigdzie na świecie, a bywali od Konstantynopola po Rzym. W muzeum jest wielka makieta przestawiająca ten targ. Handel był regulowany, specjalni urzędnicy ustalali ceny towarów i zapobieganie oszustwom ze strony zarówno kupujących jak i sprzedających. Na targach działały sądy, które surowo karały wykroczenia. Ogólnie prawo było raczej drakońskie, ale utrzymywało porządek społeczny. Szczególnie ciężko karana była recydywa – osoba powtórnie złapana na kradzieży mogła być skazana na ukamienowanie...
***
W muzeum spędziliśmy ponad cztery godziny, a można by pewnie i więcej. To był nasz ostatni dzień tej części wyprawy w stolicy, jeszcze wrócimy tu na końcu. Ogólnie do tej pory miasto Meksyk tylko pozytywnie zaskakuje. Jak na ponad 20-milionowy moloch wcale nie przytłacza, ma sporo całkiem zielonych dzielnic (zwłaszcza okolice samego muzeum!), i jest zaskakująco czyste (przynajmniej w tych „reprezentacyjnych częściach”). W porównaniu np. do wielkich miast Azji to ma znacznie bardziej ludzki wymiar, miłe dla oka akcenty kolonialne, ale też nowoczesne dzielnice. Wieczorem ruszyliśmy w dalszą drogę, która zaczęła się na wschodnim, najmniej przyjemnym z dworców miasta – TAPO, skąd udaliśmy się nocnym autobusem do Oaxaci…