Wstęp: Sercem miasta jest jego rynek – w Mieście Meksyk (i większości innych meksykańskich miast) to miejsce zwyczajowo zwane jest
Zócalo choć tutaj jego oficjalna nazwa to Plaza de la Constitución. To patrząc na rynek będziemy orientować się w mieście Bardziej reprezentacyjne dzielnice zdecydowanie znajduje się na zachód od rynku – tam znajdziemy Pałac Sztuk Pięknych, szeroką aleję Reforma, biznesowe dzielnice, hipsterską Romę i eleganckie Polanko. Na wschód zaś zaskakująco szybko okolica robi się szemrana, niedaleko jest dworzec TAPO, a dalej lotnisko…. Przez rynek i okolice w sumie przewinęliśmy się kilka razy – bo jest tam co oglądać.
Cel: Miasto Meksyk i jego Centrum.
Przebieg: Na środku Zócalo stoi wielki maszt, z którego powiewa gigantyczna flaga Meksyku – ceremonialnie zawieszana o 8 rano i zdejmowana o 6 wieczorem. Plac otaczają eleganckie, kolonialne budowle - m.in. piękny
Palacio Nacional, gdzie rezyduje prezydent Meksyku. Część budowli jest z szarego kamienia, inne poza kamiennymi wykończeniem mają fasady z kwadratów czarno-brązowego tufu wulkanicznego, na jeszcze innych znajdziemy ceramiczne
azulejos. Zaś północny bok wielkiego placu tworzy potężna Katedra Metropolitalna, której budowa zaczęła się niedługo po konkwiście. Przyklejona do niej, mniejsza budowla – o pięknej fasadzie w stylu Churrigueresque, to
Sagrario Metropolitano – główny kościół parafialny miasta. Zwiedzamy oba religijne przybytki, w pierwszym panuje nabożna cisza, jednak w drugim słychać mocne dudnienie bębnów. Jeśli wyjdziemy wschodnim portalem Sagrario trafimy na boczny plac, na którym łatwo trafić na wszelkiej maści uzdrowicieli, odprawiających błyskawiczne rytuały oczyszczenia, oraz na tancerzy w wielkich pióropuszach, tańczących w rytmie głośnego bębna. Raz po raz ktoś zbiera od gapiów datki, więc można by pomyśleć, że całe to przedstawienie jest kalkulowane pod publikę. Ale po przeczytaniu książki Oli Synowiec, o wierze współczesnego Meksyku, domyślam się, że to
danzantes mexicas, „tancerze” – wyznawcy i propagatorzy
Mexicanidad (z hiszp. lub w języku nahuatl -
Mexicayotl), co znaczy Esencja Meksykan, Meksykańskość. Jest to ruch, który wskrzesza dawne azteckie wierzenia i tradycje. Taniec jest najważniejszym rytuałem, modlitwą. Energia płynąca z tańca jest częścią boskiej esencji i wpływa na wszystko wokół – może przywoływać deszcz, dobry plon, rozgonić chmury i sprawić, że na niebie pojawi się słońce.
Dla Meszików [Azteków]
taniec był w tym sensie modlitwą. Ale znaczył także coś więcej. Był praktyką jak najbardziej codzienną. Stanowił jeden z fundamentów edukacji, uczono go od dzieciństwa. Pierwszą rzeczą, jaką robił tlatoani, aztecki władca, po objęciu tronu, było tańczenie. Najcięższą zaś karą i formą społecznej degradacji był zakaz tańca. Dla tutejszych społeczności taniec był tak ważny, że hiszpańskim misjonarzom nie udało się go wyplenić. Stał się nieodłączną częścią uroczystości kościelnych i pozostał nią do dziś.”Dzieci szóstego słońca. W co wierzy Meksyk, O. Synowiec
Część „tancerzy” faktycznie traktuje
Mexicanidad jako całościowy sposób na życie – łącząc religijne praktyki z zarobkiem: na duchowych wycieczkach do stref archeologicznych, lekcjach nahuatl, sprzedaży rękodzieła, warsztatach dawnej kuchni, czy dorabiając na pokazach, jakie tu widzimy. Większość jednak ma „zwykłe” prace – wykładowców akademickich, lekarzy, architektów, prawników. To też widzimy – do tańczących w grzechotkach
ayoyotes i pióropuszach
copilli dołączają całkiem zwyczajnie ubrane osoby, jakby w drodze z pracy do domu – które spontanicznie dołączyły się do rytuału. Wierzenia te są często względnie nową fascynacja „białych kołnierzyków” - nie kultywują oni obrzędów wyniesionych z domu, nie jest to żadna „ciągła” tradycja sięgająca czasów sprzed Konkwisty. Ruch powstał w połowie XX wieku, i ma obecnie wiele nurtów, część np. wykorzystuje elementy chrześcijańskie, inne idą w stronę New Age. Choć wskrzeszają dawne tradycje, mało kto faktycznie wierzy w dawnych bogów, raczej w „siły natury”, których ci bogowie byli personifikacją. Oczywiście nie ma mowy o ofiarach z ludzi – zresztą część
danzantes neguje ich istnienie, wybielając indiańskich protoplastów i przypisując ofiary wybujałej wyobraźni i złej woli hiszpańskich zdobywców (za nic mając bezsprzeczne dowody archeologiczne…). Część osób nawet oponuje na słowo „religia” – uważając to za rodzaj duchowej praktyki, która nie mieści się w instytucjonalnych ramach. Często jednak jest to element poszukiwania tożsamości, której kwestia w Meksyku wcale nie jest taka trywialna.
Danzantes tańczą przy Zocalo, bo tutaj było centrum ich wybranych, duchowych protoplastów – w swoich rytuałach w szczególny sposób odwołują się do Azteków. Zresztą spuścizna Azteków stanowi podwaliny tożsamości narodowej współczesnych Meksykanów. Aztecki orzeł jest na fladze i godle Meksyku – on, jako posłaniec Huitzilopochtli, wskazał Aztekom miejsce na nowy dom, na wyspie jeziora Texcoco. W przeciwieństwie do Majów, którzy władali połaciami Ameryki Środkowej od Jukatanu po dzisiejszy Salwador, Aztekowie utożsamiani są wyłącznie z Meksykiem, i współczesny Meksyk ich spuściznę mitologizuje. Każde archeologiczne znalezisko jest przyjmowane z wielkim entuzjazmem (wszak olbrzymia część artefaktów została w trakcie konkwisty zniszczona, przetopiona i wywieziona z kraju). Tak też było w 1978 roku, gdy wykopaliska wydobyły na światło dzienne częściowo zapomniane ruiny
Templo Mayor – wielkiej, schodkowej piramidy, z dwoma ciągami schodów i bliźniaczymi świątyniami na szczycie – boga deszczu Tlaloka i boga wojny i słońca Huitzilopochtli. To wyjątkowe miejsce, serce rytualnych ceremonii azteckich, jest na północno-wschodnim rogu Zocalo. Niestety, tym razem możemy oglądać tylko ogół odkrywki archeologicznej, tyle co widać z ulic miasta – to miejsce, w dużej mierze na świeżym powietrzu, także padło ofiarą covidowych zamknięć…
----------
EDIT: Stanowisko Templo Mayor udało nam się ostatecznie zwiedzić
pod koniec naszej podróży!