Wstęp: Zamykamy naszą Kubańską podróż w Hawanie. Stolica nieustająco nam się podoba: jest przyjemnie znajoma, a jednak wciąż jest tyle do odkrycia. Jakby na to nie patrzeć – żadne inne miasto na Kubie nie jest tak różnorodne, nie ma tyle do zaoferowania, w żadnym tyle się nie dzieje…
Cel: Powrót do Hawany.
Materiały i metody: *Transport: Viazul z Santa Clara do Hawany: 18$, mniej niż 4h. Kupiony z wyprzedzeniem (przez Internet, jeszcze w Polsce). Znowu nie dało rady wymienić Internetowego potwierdzenia w biurze Viazul w Santa Clara – bo nie było prądu… Ale wbito pieczątkę na nasz wydruk i nie było problemu z podróżą. *Nocleg:
casa particualar Milagros & Elizabeth, c./Chacón 61 - 25 CUC/noc. Typowy standard, na północnym krańcu Starej Hawany. Najdroższe noclegi wyjazdu – o ile w innych miastach nie było problemu ze znalezieniem „na bieżąco” pokoju za 15 CUC, w Starej Hawanie nikt nie chciał zejść do tej ceny (a pierwsze noclegi wyjazdu, rezerwowane przez AirBnb były w tej cenie!). Dlatego w Hawanie polecam rezerwacje z wyprzedzeniem przez Airbnb. *Jedzenie i picie:
Sloppy Joe’s (Calle Zulueta No. 252) – niegdyś legendarne miejsce spotkań amerykańskiej socjety, teraz ładnie odnowione dla i pod turystów.
El Chanchullero de Tapas (przy Plaza del Cristo) – ropa vieja z kurczaka za 6,5 CUC, drinki po 2,5 CUC – przyjemny taras na dachu, bardziej „hipsterskie” miejsce – w niezobowiązującym stylu tak popularnym w Europie, a jeszcze wybitnie rzadkim na Kubie.
5 Esquinas Trattoria (okolice Loma del Angel) – kawałki dobrej pizzy, niemalże włoskiej – 0,80 CUC. Okienka z „kubańską pizzą” – tanim plackiem przypominającym nasze pizzerki w piekarniach – 10-20 CUP. Lodziarnia przy c./Obispo – 3 gałki lodów za 4,50 CUP. *Zakupy: wielki targ z pamiątkami - Almacenes San Jose – południowy kraniec La Havana Vieja, Avenida del Puerto, na wysokości c./ Cuba.
Przebieg: Zwykle drugie spotkanie z dużym, turystycznym miastem jest bardziej spokojne - już bez nieodłącznej mapy i przewodnika w ręku, bez ustalonej marszruty po głównych, turystycznych atrakcjach, bardziej skupione na chłonięciu nieuchwytnego
genius loci danego miejsca. Oczywiście sporo nam jeszcze tej „obowiązkowej” Hawany zostało – o tym będzie w kolejnych wpisach. Jednak ostatnie dni podróży w dużej mierze wypełniały nam zakupy suwenirów (ach ten dobry rum Havana Club za 3.5 CUC/0,7l!), niespieszne spacery i testowanie kolejnych kawiarenek i barów – od tych „legendarnych” (np.
Sloppy Joe’s), przez stare zakurzone bary na krańcach turystycznych szlaków i uliczne okienka z pizzo-podobnymi plackami, po nowe lokale o „europejskim” zacięciu – luźne kawiarenki i bary stawiające na niezobowiązujący wystrój i lepszy jakościowo produkt. Ta ostatnia kategoria to rzecz nowa i wielce obiecująca. Prywatna inicjatywna, która nie jest kierowana do emerytów wyskakujących na jeden dzień z olbrzymich statków wycieczkowych – oni pewnie podążą szlakiem Hemingway’a, od Bodeguity do Floridity. Do tych nowych miejsc docierają ci, którzy mają czas, by zgubić się poza głównymi, turystycznymi osiami miasta. Tak trafiłyśmy do przyjemnego zakątka
Loma del Angel. Okolica uwieczniona była na kartach najważniejszej kubańskiej powieści XIX wieku -
Cecilia Valdés o la Loma del Angel Cirilo Villaverde, traktującej o rasowych i klasowych podziałach kubańskiego społeczeństwa w czasach hiszpańskiego kolonializmu pierwej połowy XIX wieku. Teraz coraz więcej kamieniczek jest tu ładnie odnowionych, część mieści butikowe hotele, inne - przyjemne kawiarnie ze stolikami na ulicy i sznurami edisonówek nad głowami. To taki zwiastun tego, jak piękna i przyjemna może być Hawana, gdy pojawi się kapitał i
know-how. Inny ciekawy zakątek, jeszcze w Starej Hawanie, ale blisko Kapitolu – to niegdyś zapomniana
Plaza del Cristo. Teraz przy tętniącym życiem placu pojawiają się coraz to nowe kawiarnie, tapas bary, restauracyjki – które przekornie szczycą się tym, że „Tutaj nigdy nie było Hemingway’a”…
Te wszystkie miejsca były też okazją do ostatnich już spotkań z legendarnymi, kubańskimi drinkami. Pewnie dla wielu byłby dostatecznym powodem, by odwiedzić właśnie tę, karaibską wyspę – i to wcale nie jest taki zły powód! Na ich centralne miejsce wśród kubańskich symboli składa się kilka czynników. Po pierwsze – Kuba była jednym z niewielu tropikalnych miejsc, gdzie już od XIX wieku nie brakowało lodu do drinków – przywożono je ze stanów Nowy Jork i Nowa Anglia i przechowywano w specjalnych chłodniach. Po drugie – kuszą nimi turystów od bardzo, bardzo dawna - mocnym hasłem marketingowym kubańskiej turystyki stały się już za czasów amerykańskiej prohibicji (lata 1920-1933). Po trzecie – chyba żadne inne drinki na świecie nie miały tak wybitnych „copywriterów” – czołowym promotorem był w końcu noblista Hemingway…
***
Gdy jesteśmy przy tej przyjemnej stronie Hawany – nie sposób nie wspomnieć o
El Malecón. Ten sławny nadmorski deptak zaczyna się przy
Castillo de San Salvador de la Punta, którą znajdziecie u zwieńczenia
Paseo de Martí (zwanego przez hawańczyków El Prado). Stąd pięknie widać twierdzę El Morro (położoną po przeciwległej stronie portowej zatoki), oraz długi łuk samego Malecónu. Deptak biegnie na zachód, atlantyckim wybrzeżem Hawany, aż do rzeki Almendares (oddzielającej dzielnicę Vedado od Miramar). Choć widzianą z tego punktu panoramę Havana Centro kłuje kilka wyższych budynków – większość to niskie, neoklasycystyczne lub modernistyczne kamieniczki.
Zgodnie z często stawianą tezą, która doprowadza do furii przeciwników rewolucji, można stwierdzić, iż to właśnie rewolucja ocaliła Hawanę. Ocaliła ją przed przekształceniem w kolejne Miami Beach lub portorykańskie San Juan. Ocaliła Malecón przed odcięciem go od reszty miasta przez hotelowe wieżowce. I ocaliła Hawanę przed Josepem Lluísem Sertem oraz jego wykształconymi na Harvardzie i będącymi pod wpływem Le Corbusiera architektami, którzy przedstawili miastu swoją propozycję zmodernizowania kubańskiej stolicy.M. Kurlansky,
Hawana. Podzwrotnikowe deliriumNiestety, bliskość morskich fal i korodującej, solnej bryzy sprawia, że większość kamieniczek nabrzeża jest w opłakanym stanie – tyle zrujnowanych budynków zwykle widzi się w miastach po bombardowaniach… Choć widok bywa fotogeniczny, jest przede wszystkim przygnębiający. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze chęć i kapitał, by to wyjątkowe dziedzictwo, ocalone przed zakusami deweloperów połowy XX wieku, nie runęło z zaniedbania w połowie XXI wieku… Im dłużej się tej zabytkowej Hawanie przyglądam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że gdyby ją kiedyś starannie odrestaurowano, to chyba nie byłoby piękniejszego miasta na Zachodniej półkuli…
Ale dość o architekturze – dla wielu Malecón jest sercem miasta, bo pozostaje ulubionym miejscem spotkań. Hawańczycy ponoć zwą go „najdłuższą kanapą świata” – i faktycznie, zwłaszcza wieczorami, przesiadują tutaj dziesiątki osób. Chłopcy łowią ryby, zakochani wpatrują się zjawiskowe zachody słońca, turyści robią zdjęcia, zaczepiani przez mniej lub bardziej namolne, samozwańcze grupy muzyczne. Przyjemny wiatr od oceanu chłodzi po całodziennym upale. Zapalają się pierwsze światła uliczne, noc wygrywa z dniem. Lekko mrużymy oczy patrząc w dal, a na twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech. To jest taka Hawana, jaką chce się pamiętać, do której chce się wracać...