Wstęp: Po trzech dniach zakończyły się nasze wielce ekskluzywne wczasy na Cayo Santa María (chociaż patrząc na nasze średnie wydatki na noclegi i jedzenie, każda z nas dokładała nie więcej niż 10-15 CUC dziennie do tej imprezy – więc nie była to aż taka rozpusta…). Łatwiej nam przyszło opuścić nasz „dewizowy raj’, niż się do niego dostać. Jeszcze przed wyjazdem na Kubę kupiłam bilety na Viazul, który objeżdża wszystkie resorty po kolei, żeby zawieść na główny ląd turystów preferujących ten środek transportu (zamiast taksówek lub transferów lotniskowych). Autobus przez godzinę mocno się kręcił na rondach przed każdym hotelem, uspokajając się dopiero na ponad 40-kilometrowej grobli. Bramki, i szybko zostawiamy za sobą Cayos i witający jadących w drugą stronę bilbord, który budzi tylko śmiech – para na rajskiej plaży dzieli kokosowego drinka, i podpis: „Autentyczna Kuba”…
Cel: “Rewolucyjna” Santa Clara.
Materiały i metody: *Transport: Z Cayo Santa María do Santa Clara: Viazul, 13$, droga zajęła ok. 3h – przy czym pierwsza godzina to kluczenie pomiędzy wszystkimi resortami Cayo. *Nocleg: Hostal Causilla (tak naprawdę
casa particular), c./J. Jover #122, pomiędzy ulicami Maceo i Union: 15 CUC/noc, w cenie transport z i na dworzec rankiem kolejnego dnia. Dokupiłyśmy jeszcze śniadanie – typowe 5 CUC/os. Standardowe wyposażenie, ale pod względem wystroju – chyba najgustowniejsza z naszych
cas, właściciel bardzo miły. Daleko od dworca Viazul, ale w miarę blisko centrum.
Przebieg: Wizerunki
Che Guevary znajdziecie w każdym zakątku Kuby – jednak chyba nigdzie nie jest ich tak dużo, jak w Santa Clara. Pochodzący z Argentyny Ernesto Guevara, otrzymał porządne wykształcenie, studiował medycynę - jego życie mogło potoczyć się jak wielu jemu podobnych, uprzywilejowanych chłopców z dobrych domów. Jednak młodzieńcza wyprawa motocyklowa (opisaną w słynnych
Dziennikach motocyklowych), która otworzyła mu oczy na biedę i nierówności społeczne Ameryki Łacińskiej lat 50. XX wieku, doprawiona marksistowskimi ciągotami, skierowała jego życie na tory rewolucyjnej lewicy. Dalej zradykalizował go amerykański pucz w Gwatemali – i tak wstąpił na drogę zbrojnej walki „o wolność naszą i waszą”. W 1955 roku, w Meksyku, poznał Fidela Castro. Łączyły ich podobne ideały i pochodzenie, doskonale się dopełniali w tym, co ich różniło – Fidel był w gorącej wodzie kąpany, ale charyzmatyczny, Che – wymagający i bezwzględny, ale dojrzały ideologicznie. Wraz z niespełna setką partyzantów ruszyli na pokładzie statku „Grandma” wyzwalać Kubę spod wspieranej przez USA dyktatury Batisty. Tylko kilkunastu z nich przeżyło starcie z wojskiem, ukryli się w górach Sierra Maestra, pomagali im lokalni chłopi. Mimo pierwszych porażek, ruch rósł w siłę - zwrotem w partyzanckich walkach była właśnie walka o Santa Clara – pierwsza wygrana rewolucjonistów, i pierwsze znaczące miasto odbite wojskom Batisty. Dlatego też „kult” Che jest w tym mieście najsilniejszy – jest kilka posągów, jest pomnik wojskowego pociągu opancerzonego wykolejonego przez partyzantów (i dzielnego spychacza, użytego w tym celu), jest w końcu Muzeum i Mauzoleum Che. Jego szczątki sprowadzono tu z Boliwii, gdzie zginął kontynuując rewolucyjną walkę – choć boliwijska rewolucja była mrzonką. Został rozstrzelany przez boliwijskich wojskowych, decyzja miała być konsultowana z USA - w 1967 był już jednym z najbardziej poszukiwanych osób przez CIA.
*
Santa Clara zdawała się być jednym z tych miast, po których człowiek nie spodziewa się niczego dobrego. Centrum jednak okazuje się całkiem sympatyczne, wiele budynków przy głównym
Placu Vidal jest odnowionych. Jednak główne „atrakcje” miasta – związane z walkami i osobą Che Guevary - są w pewnej odległości od historycznego centrum. Pod zamknięte w poniedziałki Muzeum i Mauzoleum oraz najbardziej okazały pomnik idziemy na piechotę, oglądamy pokaźny monument. Nie żałujemy bardzo, że nie wejdziemy do muzeum - przez wielu traktowany z niemal nabożną czcią, idol kontrkultury lat 60. XX wieku, z niedawnym nawrotem popularności – Che pozostaje kontrowersyjną postacią. Może i ideały miał światłe, ale zbrojna walka przysporzyła mu na sumieniu wiele ofiar. Nadzorował też m.in. rozstrzelania dawnych współpracowników Batisty – uważał, że jego moralna wyższość pozwala podejmować mu takie decyzje bez udziału sądu i sprawiedliwego procesu. Przez wielu uważany jest wprost za aroganckiego zbrodniarza wojennego…
Kolejny pomnik – bardziej subtelny
Che con Nino – jest po drugiej stronie miasta. Trochę z obawy przed ciemniejącym burzowo niebem, a trochę żeby wypróbować ten rodzaj transportu – wsiadamy do konnej bryczki. Oczywiście Kubańczycy zapłacą za przejażdżkę kilka kubańskich peso, ale turysta musi dać CUCe. Targujemy trochę niższą cenę, ale i tak pozostaje świadomość, że nie przepłaca się trochę, lub nawet dwukrotnie – ale 25×… Pan bryczką skręca spod reprezentatywnego placu koło Monumentu w boczną uliczkę. Bardzo, bardzo biednie. Przed jednym sklepem olbrzymia kolejka – chyba coś deficytowego rzucili. Pokazuje nam swój dom – klitka z nieotynkowanych pustaków, praktycznie slums. Pyta o naszą podróż po Kubie, czy to pierwszy raz, gdzie byłyśmy. W opisie trasy pomijam milczeniem nasz pobyt na Cayo… Bo jak tu się wykłócać o te kilka CUC, w obliczu takiej biedy, gdy wraca się prosto z resortu
all inclusive? Jak tu się dalej oburzać o to naciąganie, gdy w kraju rosną dysproporcje pomiędzy żyjącymi z turystyki – gdzie operuje się w wymienialnej walucie, - a tymi, którzy muszą radzić sobie z zarobków w CUPach? A przecież tak wiele przydatnych rzeczy – kosmetyki i środki czystości, elektronika, domowe AGD - są głównie dostępne za CUCe.
Spacerując bocznymi uliczkami kubańskich miast i miasteczek, nie sposób nie zaglądać w otwarte drzwi i okna z uchylonymi okiennicami (zwykle bez szyb, zbytek przy takich upałach). Widok potrafi być szczególnie przygnębiający wieczorami. Wtedy odrapane ściany, stare i spłowiałe meble, zapuszczone kuchnie wyglądają jeszcze smutniej, w trupim świetle identycznych świetlówek. (Ponoć Fidel zarządził kiedyś wymianę normalnych żarówek na energooszczędne, a specjalni pracownicy chodzili po domach i tłukli nieprawomyślne żarówki. Szkoda tylko, że nie sprowadzono świetlówek o cieplejszej barwie). Tym bardziej też docenia się to, jak właściciele
cas starają się je upiększyć i wyposażyć. Może czasem starania te skutkują wnętrzem, które dla nas jest raczej przaśne – ale w porównaniu z domami większości Kubańczyków są to pałace. wszystkie były czyste i zadbane. Wszędzie była ciepła woda, klimatyzacja, świeża pościel, większość miała też lodówki w pokojach i prywatne łazienki.
Kolejnym objawem smutnej rzeczywistości Kubańskiej jest kuchnia. Lata braków żywności i dalej kiepskie zaopatrzenie sprawia, że to jedno z najbardziej nieciekawych gastronomicznie miejsc w jakich byłam. W Santa Clara trafiłyśmy do lokalnej restauracyjki – takiej bardziej eleganckiej, klimatyzowanej – pełnej Kubańczyków. Ceny za danie 25-80 CUP (a więc mniej więcej 1-3 CUC), w trakcie naszego posiedzenia przed wejściem ustawiła się kolejka. A my nie mogłyśmy nic sobie wybrać, twarde lub poprzerastane kawałki mięsa, nie ma bezmięsnej alternatywy – nie ma praktycznie żadnych warzyw. I znowu nam było aż głupio – bo ewidentnie to było lubiane miejsce spotkań, a dania raczej uchodziły za rarytasy… Jak w popularnym, kubańskim żarcie: „Trzy największe sukcesy rewolucji to służba zdrowia, edukacja i sport . A trzy jej największe porażki to śniadanie, obiad i kolacja”.
Ciekawe, co by Che teraz powiedział, na taką biedną, Kubańską rzeczywistość…