Wstęp: Nim ruszymy zwiedzać różne, mniej lub bardziej odległe zakątki Szanghaju – rozglądamy się po najbliższej okolicy. A okazuje się być naprawdę ciekawa! Nasz hostel jest bowiem położony w miejscu, którego za kilka lat już pewnie nie będzie – to stara zabudowa jednopiętrowych
longtangów, która zwolna ustępuje miejsca 30-kilku-piętrowym blokom mieszkalnym. Tutaj jednak życie płynie jeszcze rytmem ulicy. Dziesiątki stoisk z tanim (i dobrym) jedzeniem - przypiekane pierożki, ryżowe placki, smażone paluchy z ciasta. Na co drugim są truskawki, arbuzy, mango, obrane ananasy. Masa motorów, rowerów. Tutaj ktoś oprawia małe węgorze, tam gotuje na palniku na ulicy, gdzieś grają w karty otoczeni kręgiem gapiów. Nad głowami kłębowisko kabli, sznurów z praniem.
Cel: Dzielnica
Qibao, okolica
Tianzifang i
Xintiandi.
Materiały i metody: Dojazd do Qibao – metrem nr 9 do stacji o tej samej nazwie. Wyjść np. wyjściem nr 2, skręcić w prawo i dalej podążać za znakami na historyczną dzielnicę Qibao. Tianzifang – metro 9, stacja Dapuqiao, wyście nr 1, skręcić w prawo i po przeciwnej stronie ulicy jest przejście do uliczek Tianzifang. Xintiandi – metro 10 lub 13, stacja o tej samej nazwie; po wyjściu z metra trzeba kierować się na północ.
Przebieg: W pobliżu Szanghaju jest kilka miast, które pretendują do miana „Wenecji Wschodu” – niestety, nie mieliśmy czasu odwiedzić żadnego z nich, ale przeczytałam gdzieś, że ich namiastką jest dzielnica
Qibao. Kawałek drogi metrem, kilka minut spaceru – i jesteśmy na miejscu. Jeśli ktoś ma nadzieje, że zobaczy plątaninę kanałów - może się poważnie zawieść… W Qibao są dosłownie dwa kanały na krzyż. Prawdziwie zaskakująca jest za mnogość dziwnych dań na straganach – wszelkiej maści rozpłatane ptactwo, jaja, owoce morza, kurze łapki, raciczki, golonki, nereczki, serduszka i wszelkiej maści dziwne, niekiedy straszliwie cuchnące specjały – zidentyfikować i nazwać możemy tak z połowę…
Nieopodal znajduje się raczej niedawno postawiony kompleks świątynny – kilka sal pełnych bogów lub herosów, wszystkie figury są utrzymane w krzykliwej kolorystyce. Chodzimy po kompleksie, ale zupełnie nie rozumiemy znaczenia, symboliki – przyglądamy się tylko ze zdziwieniem zwielokrotnionym figurom bóstw, złotemu, pękatemu Buddzie, pagodzie, dzwonkom, kadzidłom…
Poszukując ciekawych, autentycznych, mniej nowoczesnych, nie tak sztampowych miejsc w Szanghaju zaznaczyłam sobie jeszcze dwa punkty, dwie dzielnice, które miały przyciągać starą (ale zrewitalizowaną) zabudową typu
shikumen. Było to budownictwo typowe dla Szanghaju od połowy XIX w., tu zachodnie elementy łączyły się z tymi typowo chińskimi, a w zasadzie wschodnio-chińskimi. Liczyłam na klimatyczne, sympatyczne okolice gdzie można na chwilę przysiąść, odpocząć od wieżowców…
Pierwsza dzielnica, bardziej po drodze – to
Tianzifang. Z dość europejskich, dla nas wręcz w oczywisty sposób zwyczajnych uliczek Koncesji Francuskiej wchodzi się w malutki labirynt pomiędzy ceglastymi budyneczkami. Całkiem to byłoby urocze, gdyby nie te hordy turystów. Ale jest tam klimat, przyjemne puby, knajpy z kuchnią całego świata. Kto będzie się tu czuł dobrze? Turyści, w tym plecakowicze – ale z nieco pełniejszą kieszenią, tacy, których nie odstrasza wizja długich frytek za 30 CNY. Jest tu jeszcze dość luźno, hipstersko, „na lajcie”, ale za pewną cenę.
Dalej skierowaliśmy się do
Xintiandi - to jest już jednak zupełnie inna sprawa. Tutaj kilka uliczek shikumenów wypruto, wybebeszono, zostawiono fasady – a resztę przemieniono w ekskluzywne restauracje i butiki. Eleganckie, bardzo schludne, całkiem bez duszy. Tyle to ma wspólnego z żywą dzielnicą, co poznański Stary Browar z browarem… Jakkolwiek jest to ładne, tak zdecydowanie nie na każdą kieszeń – wręcz jest to dla raczej bogatych ludzi, biznesmenów. Kto będzie się tu czuł dobrze? Ludzie w garniturach i garsonkach, którzy opuszczają pobliskie banki by udać się na korporacyjną kolację. Nie jest przypadkiem, że widzi się tu zaskakująco dużo białych twarzy, i nie są to turyści – to ekspaci na korporacyjnych kontraktach, i co ważniejsze – wypłatach. Nic tu po niskobudżetowych podróżnikach, ani takich, co szukają starego Szanghaju – tacy powinni udać się w okolice naszego hostelu… Być może to, czego szukałam wertując przewodniki i czytając podróżnicze blogi było od samego początku tuż pod nosem?