Wstęp: Światło zapalane w pociągach o 6 rano wyrywa mnie z całkiem przyzwoitej jakości snu. Na naszych najwyższych półkach byliśmy względnie izolowani od przyziemnego, porannego harmideru – jednak trudno spać z jarzeniówką mniej niż pół metra od nosa… Do Szanghaju jeszcze kawałek, przyjeżdżamy dopiero przed 11. Pogoda za oknem nie nastraja pozytywnie – zostaliśmy totalnie rozpuszczeni bezchmurnym niebem w Pekinie, a tutaj szaro, buro, mgliście.
Cel: Szanghaj – kolonialny Bund na początek i panorama nowoczesnego Pudongu.
Materiały i metody: Transport w Szanghaju: 72h bilet na wszystkie linie metra: 45 CNY. Można wypożyczyć podobną kartę jak w Pekinie, jednak wydawało mi się, że taka opcja będzie bardziej opłacalna – trochę przepłaciliśmy.
Nocleg: zarezerwowany wcześniej przez booking.com: Shanghai Old West Gate Hostel, ul. Penglai 115: 590/640 CNY za 3 noce, pokoje dwuosobowe z prywatnymi łazienkami: z oknem na korytarz/z oknem na podwórko. Na początku dostał się nam pokój z wielkim liszajem grzyba na suficie, ale po interwencji zmieniono go na inny. Ogólnie, suma summarum – miejsce jest całkiem w porządku, blisko starego miasta, wśród niskich, tradycyjnych zabudowań, ok. 15 minut na piechotę do najbliższej stacji metra.
Przebieg: Gdyby nie pospolite ruszenie współpasażerów nawet nie zorientowalibyśmy się, że już jesteśmy na miejscu – tak niepozornie wyglądał szanghajski dworzec. Nie bez drobnych problemów znaleźliśmy nasz hostel, zrzuciliśmy plecaki, ubraliśmy po raz pierwszy od wyjazdy z Polski kurtki – i ruszyliśmy na podbój Szanghaju.
Na pierwszy rzut oka był wietrzny, ponury i pełen dziwnie przygnębiających, 30-piętrowych bloków. To pewnie przez tę pogodę, ale jakoś nie potrafiłam zapałać sympatią do nowego miasta – a może doszły do tego jeszcze zaczytane, mało pochlebne opinie? W swoich zapiskach z Państwa Środka (
Za Chiny ludowe), mieszkająca jakiś czas w tym mieście Katarzyna Pawlak pisała, że nienawidzi tego miasta „
uczuciem najszczerszym i płomiennym”. Podobne odczucia ma mieć zresztą większa część Chińczyków. Za zadęcie, zarozumiałość, drobnomieszczaństwo, obojętność, bezduszność, materializm, wykorzenienie, „
brak identyfikacji, ale i wspólnoty, różnorodność, która – zamiast wzbogacać i uczyć tolerancji – dzieli”.
Potem były – naznaczone post-kolonialnym poczuciem winy – uwagi brytyjskiego dziennikarza i pisarza, Colina Thubrona, który podróżował po Chinach w latach 80. XX w., tuż po otwarciu kraju na Zachód:
To było brutalne miasto, a jego przeszłość niczym nie łagodziła tej brutalności. Płytko zakorzenione w chciwości Europy i swojej własnej, miało bezlitośnie merkantylną tradycję.
(…)
Tu, pod koniec pierwszej wojny opiumowej w 1842 roku, Brytyjczycy wymusili zgodę na handel i osadnictwo. Rok później Amerykanie i Francuzi poszli w ich ślady. Z czasem powstała olbrzymia dzielnica międzynarodowa – miasto niezależne od chińskiego prawa – a Szanghaj stał się „dziwką Azji”: miastem głodujących kulisów, milionerów, prostytutek i przestępców, gdzie setki ludzi bogaciły się z dnia na dzień, tysiące zaś marły zimą na ulicy. Port rozkwitał w zepsuciu i wyrafinowaniu, sycąc się zagranicznymi inwestycjami, tanią siłą roboczą, opium i wyzyskiem. (…) Na jednym krańcu spektrum znajdowali się chińscy multimilionerzy jeżdżący oldsmobilami w asyście ochroniarzy obwieszonych bronią automatyczną: szefowie gangów odziani w jedwab. Na drugim końcu były dzieci, które pracowały w fabrykach jak niewolnicy. (…)Colin Thubron,
Za murem. Podróż po ChinachI jak tu teraz ten Szanghaj odczarować?
***
Pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę najbardziej chyba turystycznej ulicy miasta, Nanjing Road – ruchliwa, gwarna, wieczorem jaskrawo oświetlona dziesiątkami neonów. W jej pobliżu można znaleźć sporo knajpek na każdą kieszeń – próbowaliśmy kolejnej wariacji na temat makaronu i kilku typów pierożków, takich na parze, i takich smażonych w głębokim tłuszczu, wreszcie takich gotowanych i przypiekanych na olbrzymiej patelni. Stąd już blisko do nabrzeża rzeki Huangpu – najbardziej charakterystyczna budowla współczesnego Szanghaju – iglica z różowymi kulami,
Oriental Pearl Tower, wyłania się niespodziewanie pomiędzy eklektycznymi gmachami byłych i obecnych banków. Wyższa, niż wydaje się na zdjęciach, na tle stalowoszarych chmur zdaje się być tworem z dystopijnych filmów fantastyczno-naukowych, niż z naszej przyziemnej rzeczywistości.
Na samym nabrzeżu pojawimy się zresztą dwukrotnie - raz późnym popołudniem, drugi zaś tuż po zmroku. Wtedy jeszcze wyraźniejszy jest kontrast pomiędzy
Bundem - promenadą z elegancko oświetlonymi budowlami kolonialnej przeszłości, a
Pudongiem - fantazyjnie oświetlonymi, futurystycznymi wieżowcami z nowoczesnej przyszłości. Zderzenie tych dwóch światów i pleśń na hotelowych ścianach w dziwny sposób przywodzi na myśl Batumi – któremu łatka Szanghaju Zakaukazia zapewne przypadłaby do gustu.
Początkowe obiekcje z wolna ustępują miejsca zaciekawieniu – jak się Szanghaj zaprezentuje jutro?