Ostatnie miasto podróży, a zarazem Pierwsze Miasto Kraju – stolica. To jest jedno z tych miejsc, gdzie żyje się wygodnie. Oczywiście, na co dzień, nie mam na myśli naszego pola namiotowego, położonego przy końcowej stacji jednej z linii metra. Szerokie ulice, wielkie parki, spore przestrzenie, na których odcisnął się habsburdzki styl imperialny. Na licznych placach pełno pomników znanych postaci z historii Hiszpanii i nie tylko, zaś na głównym placu,
Puerta del Sol, stoi wielki misiek wsparty o drzewo poziomkowe – symbol miasta. Nie ma tu oszałamiającego zachwytu, nie przesiąka się tajemniczą atmosferą, nie ma się zbytnio gdzie włóczyć bez celu. Ale jest przyjemnie. Są knajpy, restauracje, puby, są muzea, opery, teatry, są siedziby korporacji, uczelnie, centra handlowe i dobra komunikacja miejska. Oto miasto, które swoje skarby chowa w najznamienitszych muzeach i galeriach kraju, w klasztorach, w stylowych restauracyjkach i w innych miejscach, o których nawet nam się nie śniło.
Skoro o muzeach mowa, w madryckim Prado można zobaczyć chyba największą kolekcję dzieł Velàzqueza, jednego z najbardziej znanych hiszpańskich malarzy. Wśród wielu dzieł, jedno z najbardziej znanych –
las Meninas, Panny dworskie. Choć nie ma najmniejszych szans by się do niego przecisnąć, raczej nikomu nie trzeba go przedstawiać. Jako jedno z najlepiej rozpoznawanych dzieł sztuki na świecie było (i ciągle jest) inspiracja dla wielu artystów. Nie przez przypadek już na początku naszej podróży, w barcelońskim muzeum Picassa, napotkaliśmy na wystawę poświęconą wariacjom na temat
Las Meninas. Sam Picasso poświęcił im serię obrazów. Popisowe dzieło nadwornego malarza, nie portret rodziny, tylko uchwycona, codzienna, intymna scena z pracowni pałacowej. Do dziś fascynuje świeżość w ujęciu tematu, lekkość i pewna niedbałość szkicowania postaci z zachowaniem ich indywidualności, podejście do przestrzeni, niecodzienna, niemal zagadkowa kompozycja.
Hiszpański mistrz pędzla jest postacią intrygującą wielu badaczy, cześć swoich szkiców poświęcił mu również Ortega y Gasset. W swoich esejach dość szczegółowo analizuje jego malarstwo i życie, szukając źródeł jego niezwykłego stylu. Ortega zastanawia się również, dlaczego artysta o tak wielkim talencie zostawił stosunkowo niewiele dzieł.
Jako nadworny malarz Filipa IV, był zobowiązany jedynie do realizowania jego zamówień – w innych kwestiach miał dowolność w wyborze tematów, nie musiał realizować zleceń na obrazy świętych, męczenników, portretów bogatych mieszczan, mnichów… Miał niespotykaną w tamtych czasach swobodę artystyczną, co zaowocowało intrygującymi i niezwykłymi dziełami. Ale bardzo nielicznymi. Gdzie szukać przyczyn tego stanu rzeczy? Ortega twierdzi, że Velàzquez po prostu nie czuł powołania do bycia malarzem. Pochodził z rodziny o szlacheckich korzeniach, choć zubożałej. Posiadał arystokratyczne pretensje. Pnąc się po szczeblach dworskiej kariery wypełniał swoje prawdziwe powołanie. Był artystą, to pewne, lecz nie był rzemieślnikiem. Malował dla króla, będącego jego najlepszym przyjacielem, cieszył się jego wielkim zaufaniem. Zapewne dlatego portrety władcy są tak szczere, intymne, nie wyidealizowane; pokazują jak z biegiem lat zmieniał się człowiek będący władcą „Imperium, w którym nie zachodziło słońce”.
Samo życie artysty było niemal nudne – z historycznego punktu widzenia. W bardzo młodym wieku odkryto jego geniusz, co zapewniło mu miejsce na dworze królewskim. W swoim życiu miał praktycznie jedną pracownię, jedną kobietę i jednego przyjaciela. Znalazł się w niezwykle korzystnej sytuacji, przez co nie buntował się przeciwko okolicznościom. Jak pisze Ortega y Gasset:
(…)Otoczenie, w którym upływa życie Velàzqueza, nazywa się “Hiszpanią Filipa IV”, tę zaś (...) da się zamknąć w kilku słowach, z których każde powinno być tytułem osobnej rozprawy: znużenie władzą nad światem, pragnienie uciech dworskich, życie w olśnieniu i zaślepieniu, plecami do całej rzeczywistości, genialne komediantki, przewrotne panie w mantylkach, poezja retoryczna, życiowy formalizm...-
Velàzquez i Goya, José Ortega y Gasset
Mówi się, że malował głownie portrety, co czasami ma być zarzutem – portrecista nie zawsze był pełnowartościowym malarzem. Lecz patrząc w twarze postaci z jego obrazów widzimy ludzi, nie kukły, idealizacje, kogokolwiek - mamy wrażenie, że przed nami jest autonomiczna istota, ze swoją historią, własnym ja. Gdy nie malował portretów wykazywał się sporą pomysłowością – prawie każdy kolejny, wielki obraz jest nową wizją. Być może to kwestia osobowości, być może okoliczności – w każdym razie mógł w niewymuszony sposób, nie nagle i ze względu na dramatyczne okoliczności, lecz w wyniku nieustannego rozwoju dojść do tego, co ponadczasowe, do nowego sposobu patrzenia na obraz, nowego sposobu konstrukcji obrazu. Stał się ikoną, mistrzem, inspiracją, jednym z wyznaczników dobrego smaku. Zachwyca rokrocznie miliony zwiedzających Prado, a przynajmniej wiadomo, że każdy pokiwa z uznaniem głową, gdy powiemy po wakacjach, że i my podziwialiśmy jego obrazy. Nawet, jeśli tylko ukradkiem, przed chwilę, spod ramienia innego turysty…