Podobno mówi się, że jeśli ktoś ma tylko jeden dzień na zobaczenie Hiszpanii, powinien pojechać do Toledo. W takim razie, pod koniec swojej podróży po tym wielkim i różnorodnym kraju, mamy spore wymagania co do tego niewielkiego miasta, naszym oczom powinna ukazać się kwintesencja Hiszpanii. I faktycznie, są wąskie uliczki, jest
jamón serrano – wielkie, suszące się udźce - wiszą pod sufitami restauracji, mamy wielką katedrę, ruiny synagog, fundamenty meczetów. Jest moment zachwytu, gdy autobus zbliża się do położonego na wzniesieniu miasta, dech zapiera widok brązowych dachówek z wieży kościelnej. No i oczywiście, jest pełno turystów – to musi być Hiszpania.
Nocleg, w schludnym
pensión, gdzie w nocy z wszystkich szczelin podłogi wyszły mrówki, a gospodarze byli niegościnni – i będzie to dość delikatne określenie. Trzeba wyjść szybko, bo gospodarze zamykają interes o drugiej, co jest raczej kuriozalnym zwyczajem w tym kraju.
Nocny spacer, wszystko tak jak na filmie
Buñuel i Stół Króla Salomona autorstwa Saury. Ściany domów wykonane z cieniutkich cegiełek i wielkich głazów, uliczki są strome, brukowane, większość szeroka na długość rozpostartych rąk. Jedne krzyżują się, inne giną za jakimiś drzwiami, by potem kontynuować swój bieg w innym kierunku. By przejść niektóre trzeba schylać się pod rusztowaniami, część prowadzi do czyichś drzwi, lub do głuchej ściany, ale w tak dziwny sposób, że palce zaczynają po niej błądzić, wyszukując obluzowanej cegły, która otworzy ukryte przejście. W żółtym świetle latarni wszystkie koty mają hipnotyczne spojrzenia, nie mija się wielu ludzi. Tak, jest w tym jakaś magia, która całkowicie pryska za dnia.
Tym, co z pewnością trzeba zobaczyć, jest wielka katedra. Doskonale wiedzą o tym władze miasta, więc bilet wstępu jest praktycznie równie drogi jak do samej Sagrady Familii. Do tego rozboju dołączono zakaz fotografowania, który wszyscy posiadacze aparatów łamią z dziką rozkoszą, gdy tylko obróci się jeden wielu strażników. W kaplicach i zakrystii można podziwiać obrazy wszystkich sławnych malarzy Hiszpanii, co byłoby niebywałą gratką dla amatorów sztuk pięknych, gdyby tylko były odrobinę lepiej oświetlone. Ołtarz pokryto ogromem złota, za które chyba przelano krew połowy Indian Ameryki Południowej. Ciekawostką są czerwone, kardynalskie kapelusze wiszące nad podłogą, w różnych miejscach katedry – należą do prymasów Hiszpanii, a znajdują się nad ich miejsce pochówku – są jednymi z nielicznych śmiertelników, którym przypada możliwość wyboru miejsca wiecznego spoczynku.
Faktycznie pięknie miasto powinno prezentować się z punktu widokowego, położonego poza murami miasta. Niestety nie udało nam się tam dotrzeć, a to wielka szkoda, bo zdecydowanie wewnątrz brakło perspektywy. Jest kilka ciekawych zaułków, trochę ukrytych skarbów, zapewne z odpowiednim przewodnikiem byłoby rozkosznie je odkrywać. Jednak nam pozostało jedynie spacerować z nosem wycelowanym w niebo, by w wąskich przestrzeniach wypalonych ulic kastylijskiego miasteczka, oceniać walory świątyń...