Tego dnia, opuszczaliśmy nie tylko Galicję, ale i całą Hiszpanię. Nasz niezwykle uczynny gospodarz zaproponował, że odwiezie nas na dworzec, najpierw jednak zabierając nas na śniadanie. Uliczki Santiago spowijały celtyckie mgły, rozświetlane bladym krążkiem słońca. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim hoteliku serwującym proste, ale smaczne i sycące śniadania. Marcos przeglądał poranną gazetę, a my delektowaliśmy się kawą w wiklinowych fotelach wewnątrz przeszklonego ganku. Wreszcie przyszedł moment pożegnania, a my wraz a Anią i Martą, które towarzyszyły nam również w tym etapie podróży wyruszyliśmy do Portugalii. Zakończenie naszej podróży do Santiago było niezwykłe, mieliśmy okazję trafić na kogoś takiego. Gdyby po świecie chodziło więcej takich Marcosów, byłby znacznie lepszym miejscem.
Przemierzając zielone góry i doliny zmierzaliśmy na południe. Za oknem krajobraz nie wiele się zmieniał, raz po raz autobus zajeżdżał do kolejnych miast, i zabierał nowych pasażerów. Po prawej stronie minęliśmy rozległą zatokę Vigo, i po chwili wjechaliśmy na teren Portugalii. W czasach Unii Europejskiej o przekroczeniu granicy informuje nas już tylko SMS od sieci komórkowej, choć kiedyś przelewano za nią krew…