Wstęp: "Rosnę sobie - dołem głowa, górą nać - Kto mi powie: co się jeszcze może stać?" - bezwiednie zaczynam nucić, obserwując wymianę przebitej opony zaraz za bramą Serengeti... Ale nie naszego jeepa, tylko tego, do którego kazano nam się przesiąść, gdy w naszym do reszty wysiadła chłodnica... Ale od początku...
Cel: Serengeti a następnie nocleg w okolicach jeziora Manyara.
Przebieg: Wstajemy przed 6 rano, by jak najwcześniej pozwiedzać okolice naszego centralnie położonego obozowiska w parku Serenegeti - zaraz po wschodzie słońca i chwile przed zachodem - to najlepszy czas na obserwacje zwierząt.
Po szybkiej kawie, w przejmującym chłodzie ładujemy się do land cruisera, przez otwarty dach wpada zimne powietrze. W ciągu może 15 minut z kompletnych ciemności przechodzimy do półmroku, w którym rysują się sylwetki naszych namiotów. To już czas, jeśli chcemy zdążyć przed wschodem słońca to należy się pośpieszyć.
Zwierzęta wydają się niemal oswojone, wszystkie te płochliwe antylopy i gazele na dźwięk terenowego samochodu ledwie podnoszą główkę znad skubanych traw... Impale przebiegają stadnie przez drogę - żyją w haremach, kilkanastu samiczek pilnuje jeden rogaty samiec, bacznie sprawdzając czy żadna się nie zgubiła... Chwilę kluczymy po piaszczystych drogach, o tej porze, dzięki porannej rosie nie unoszą się jeszcze tumany kurzu. Docieramy w piękny punkt widokowy, gdzie trafiamy idealnie na wschód słońca, taki, jaki widzieli pierwsi ludzie... Pomarańczowa kula szybko wznosi się nad horyzontem, czernieją sylwetki akacji...
Co chwile mijamy kolejne zwierzęta, małe i płochliwe antylopy dik-dik, stada gazel Thomsona, topi, żyrafy - już nie w oddali tylko niemal na wyciągnięcie ręki, stają na drodze i pozują do zdjęć, jakby żółte ścieżki wyjeżdżone towotami były wybiegiem… Gdzieś widac strusia, gdzieś przebiegną pawiany z młodymi na plecach, impale leniwie usuwają się z drogi, zebry przeskakują wysokie trawy, szybko przemknął szakal. Nad głową przelatuje awionetka – i dobrze wiem, że jest w niej Robert Redford z Meryl Streep...
Jedną z powszechniej odwiedzanych atrakcji jest tzw. Hippo pool – stosunkowo niewielkie jezioro, w którym kłębią się hipopotamy. To bardzo niebezpieczne zwierzęta, mimo sympatycznemu obrazowi kreowanemu przez bajki dla dzieci… Znaleźć się w takim basenie… To pewna śmierć. Z wysokości niewielkiej skarby wyglądają jednak niegroźnie, są tu całe rodziny, radośnie bawią się w mętnej, śmierdzącej wodzie. Z daleka słychać charakterystyczny dźwięk, który wydają, coś, co przypomina połączenie muczenia krowy i chrumkania świni…
Przed 10 wracamy do obozy na brunch, nasz kierowca dalej naprawia zawieszenie... Czekamy godzinę, dwie... Obserwujemy chmary karmiących się tu kolorowych ptaszków - fioletowe, żółte, żółto-niebiesko-pomarańczowo-zielone, jak gołębie na krakowskim rynku przylatują pod nogi... Bajecznie, jednak wolelibyśmy już ruszyć w drogę, by na czas dojechać do naszego miejsca noclegowego.
Jakieś 2 godziny po wyjeździe czujemy dziwny zapach palonego samochodu, zatrzymujemy się - biały dym z chłodnicy rozwiewa się po pustkowiu już po stronie ochronnego obszaru Ngorongoro... Zatrzymują się co chwile inne terenowy - tyle dobrze, ze wszyscy tu sobie pomagają. W końcu nasz przewodnik każde nam wsiąść do pustego jeepa, który wraca z jakiegoś safari w północnym Serengeti - elegancki kierowca zaprasza nas do środka, zawiezie nas na miejsce, zaś nasz samochód po kolejnych naprawach "slowly slowly" dojedzie do nas... Nie ruszyliśmy dobrze, gdy okazało się, że następny jeep... ma przebitą oponę! „W Afryce to nie są problemy, to są przygody!” – z cokolwiek fałszywym entuzjazmem stwierdza nasz nowy kierowca wymieniając koło…
Teraz droga jest dużo szybsza, widać, że to lepsza firma i lepszy samochód... Chwilę przed zmrokiem lądujemy na polu namiotowym już za obszarem Ngorongoro, niedaleko następnego parku. Elegancki kierowca żegna się z nami i kurtuazyjnie życzy szczęścia oraz... następuje sakramentalne:
Where is my tip, gdzie jest moj napiwek? Haha, nie ma to jak bezinteresowna pomoc - staramy się obrócić to w żart, i ulatniamy się jak kamfora za naszymi plecakami które zmierzały w stronę namiotów... Nikt nie robi tu nic za darmo, przynajmniej nie dla
muzungu...